AktualnościGaleria za SzafąInneMediatekaPozostałePublikacje Galerii

Marcin Wiktorski | Pocztówki z głębi duszy – wywiad Jessicy Krysiak

By 1 grudnia 2021No Comments

Zapraszamy na wywiad z Marcinem Wiktorski, autorem wystawy Otchłań, którą można było oglądać w Galerii Fotografii ZPAF.

Pocztówki z głębi duszy

„Czasem tak myślę, że lepiej być w drugim, nawet trzecim szeregu. Tworzyć swoje dla mniejszej grupy osób niż próbować wypłynąć na wierzch za pomocą tego, co powszechnie lubiane na Instagramie”.

Z fotografem Marcinem Wiktorskim rozmawia Jessica Krysiak.

Pamiętasz swój pierwszy kontakt z aparatem?

Szczerze mówiąc, dopiero na studiach. Żeby mnie nie wysłali do wojska, poszedłem na fizykę. A, że chciałem się czymś odróżnić od reszty, kupiłem pierwszy aparat. Fotografia jest sztuką niskiego startu, w przeciwieństwie do malarstwa czy architektury, gdzie trzeba posiąść umiejętności, tu się człowiek nie musi za mocno namęczyć. Przynajmniej na początku. I to było zachęcające.

Później już mnie totalnie humanistyka wciągnęła i postanowiłem studiować etnografię. Ależ to były czasy – lata 90, pierwszy zgodny z zainteresowaniem kierunek, ciekawy uniwersytet, świetna ekipa, rock’n’roll, dużo podróżowania po świecie i tego typu przygody. Takie życie studenckie, które naprawdę było życiem studenckim. Okazji do robienia zdjęć nie brakowało, więc pasja mogła się jeszcze bardziej rozwinąć.

Jak wtedy wyglądały twoje prace?

Krajobrazy. Jak chyba u każdego na początku. Poszukiwanie piękna na zewnątrz, na przykład w postaci zachodu słońca czy mgły, zawsze jest prostsze niż zobaczenie go w środku człowieka.

Tobie z czasem się to udało.

Moment przełomowy przyszedł w 2004. Francuska organizacja L’entreprise zaprosiła mnie na Rok Kultury Polskiej w Paryżu. W ramach programu Haute Silesie wyprodukowałem, dość sporą, bo składała się z blisko 60 fotografii, wystawę pt. „Jak upada przemysł w Polsce”. Różniło się to znacznie od moich dotychczasowych dokonań. Wiesz, nie było w tym niczego ładnego, bo przecież cała idea polegała na tym, żeby pokazać środowisko, w którym żyjemy, że wszystko się tu sypie. A wtedy, 17 lat temu dało się to naprawdę bardzo wyraźnie zaobserwować.

I to właśnie wrzuciło mnie w nurt pracy artystycznej. Projekt dał mi sporo wewnętrznego uwrażliwienia i nastawienia, żeby fotografią raczej się wypowiadać, nie opowiadać.

Jaki charakter mają te wypowiedzi?

Inspiruje mnie przede wszystkim mroczna strony mojej duszy. Zawsze ciekawiła mnie śmierć, smutek.

Z czego to wynika? 

Nigdy nie zastanawiałem się nad tym w trybie psychoanalitycznym. Chodzi raczej gdzieś o pokazywanie tabu, czegoś nieodkrytego, nieoficjalnego. Dla mnie jest to egzyfikacja siebie.

Nie umiałbym się dzielić tym, czym dzisiaj dzielą się ludzie w Internecie — zjadłem obiad, zrobię mu zdjęcie i hej. Nie mam tego we krwi. Ja poprzez fotografię chcę o czymś informować, wskazać, że jest problem tu i tam. Żeby to miało jakiś głębszy wydźwięk i dzwoniło w głowach, a nie pokazywało hedonistyczny luzik.

To, dlatego nie uczestniczysz w social mediach? 

Tak, ale właściwie nie uczestniczę z kilku powodów. Jest jeszcze kwestia tego, że w Internecie prace artystyczne często traktowane są po macoszemu.

Miałeś z tym doświadczenie? 

Nie osobiste, ale wchodząc na portale, fanpage’e poświęcone fotografii i sztuce niemal codziennie widzę z jaką ilością wypowiedzi, czy wręcz zarzutów od osób kompletnie nieznających się na temacie, muszą się mierzyć inni artyści. Gdybym publikował swoje prace, pewnie byłoby tak samo. A ja naprawdę nie chciałbym wchodzić w próby dyskusji, uparcie przekonywać kogoś do własnych idei.

Myślisz, że offline trudniej jest dotrzeć do nowych odbiorców? W końcu zwłaszcza w ostatnich latach sztuka coraz częściej przenosi się do Internetu. 

To prawda, ale mi nigdy na sławie nie zależało. Czasem tak myślę, że lepiej być w drugim, nawet trzecim szeregu. Robić swoje dla mniejszej grupy osób niż próbować wypłynąć na wierzch za pomocą tego, co powszechnie lubiane na Instagramie, a może nie do końca cię wyraża.

Ale twoje prace wciąż przyciągają uwagę, chociażby ta, w której sfotografowałeś martwe noworodki… 

To było ponad dekadę temu. Chciałem wtedy zwrócić uwagę na kwestię stanowiska Kościoła mówiącego o niewpuszczaniu do nieba dzieci, które urodziły się martwe. Nie jestem katolikiem, ale zawsze bolała mnie ta jawna niesprawiedliwość. A tak się akurat zdarzyło, że mój pracujący w szpitalu kolega ma z nimi do czynienia na co dzień. Kiedyś przy jednej z rozmów zgodził się pokazać mi te eksponaty. Wtedy postanowiłem, że zacznę im robić zdjęcia. Projekt trwał przez kilka lat, może dekadę, aż w końcu uzbierałem wystarczającą ilość prac, żeby stworzyć wystawę.

Do dziś je mam i wiem, że faktycznie były odbierane w kontrowersyjny sposób. Zdarzały się protesty przed wernisażami. Raz nawet w Poznaniu przed galerią Abnormals zebrała się grupka starszych pań w beretach i próbowała nas zablokować.

Pamiętasz, w jaki sposób wtedy zareagowałeś? A może wolałeś raczej ignorować? 

Zrobiłem sobie z paniami zdjęcie. No śmiałem się z tego, bo co innego można robić, kiedy nie ma się żadnego pola do negocjacji. Prace powstały w takim, a nie innym kontekście, żeby zwrócić uwagę na problem, zadać pytania, pokazać, że może się powinno tę ustawę Kościoła przedyskutować. To, że one nawet nie chciały o moich ideach słuchać, jest już inną kwestią.

A jaka idea przysługuje twojej najnowszej wystawie, „Otchłani”? 

To odpowiedź na mylne myślenie, że nasza pamięć o tym, jak wyglądają ludzie, będzie trwać wiecznie. Później niestety prawda jest jednak taka, że kiedy ktoś odejdzie i nie mamy jego fotografii, wspomnienia mogą zacząć płatać nam figle.

Żałujesz, że nie zrobiłeś komuś zdjęcia? 

Często. Zwłaszcza teraz, kiedy mamy taki okres, że albo jest Covid, albo coś innego wypadnie. Żegnam się ze znajomymi, członkami rodziny, których długo nie widziałem. Później, kiedy chcę sięgnąć po ich fotografie, niezależnie czy w cyfrze, czy na papierze, to okazuje, że ja ich wcale nie mam. I wtedy już wiem, że zostaną mi tylko sztuczne wyobrażenia, nadinterpretacje.

Dlatego właśnie zdecydowałem się zrobić moim przyjaciołom jeszcze za życia pośmiertne zdjęcia. Zostali ucharakteryzowani, tak żeby wyglądali niczym wyjęci prosto z prosektorium. Martwe twarze wydrukowałem na czarnym materiale. Trzeba się naprawdę nachylić, żeby coś tam zobaczyć. Tym jest właśnie tytułowa otchłań, niepewność, w którą odchodzą.

To dość mocne. Nikt nie miał oporów? 

Od początku wiedzieli co, chcę przekazać i przysłużyli się mojemu pomysłowi. Byli świadomi, że nie muszą na zdjęciach wyglądać super. Bo kto z nas po śmierci będzie wyglądać super? Chyba nie ma osoby, która się tym nie przejmuje. Wszyscy przecież żyjemy chwilą.

Marcin Wiktorski,
wesoły wrocławski fotograf i antropolog kulturowy. Niepoprawny buddysta, piewca hedonizmu oraz niekryty miłośnik piwa. Posiadacz wielu dyplomów oraz gwarant nieprzeciętnego stylu artystycznego.

Marcin Wiktorski | Otchłań – wezwania do głębi

Wernisaż: 05.11.2021, godz. 17.00
Wystawa: 05-21.11.2021

Galeria Fotografii ZPAF
ul. Św. Marcina 4, Wrocław

Kurator wystawy: Michał Pietrzak

Facebook

error: